CZY JESTEŚ POWOŁANY?
Jak jest moja droga? Gdzie mam szukać sensu? W co zainwestować swoje siły, swój czas i swoją nadzieję? Jak, gdzie, kiedy, po co i dlaczego?
Pewien jestem, że takie pytania chodzą po Twoim sercu, jeśli rozeznajesz swoje powołanie, szukasz odpowiedzi na powyższe pytania. Zrozumioeć swoje powołanie znaczy: odnaleźć swoje miejsce, taką przestrzeń, w której będę w pełni sobą, przepełniony Bogiem, dobrem i pewnością, że idę dobrze.
Powołanie to nie jest kwestia odkrycia złotego scenariusza, który spadnie z Nieba.
Powołanie to odpowiedź na pytanie: „co jest dla mnie naprawdę ważne?”.
Bóg nie pisze scenariuszy, ale pisze prosto po krzywych liniach naszego życia – jest w nim obecny i podpowiada, co będzie dobre, lepsze, a w końcu: najlepsze.
Na postawione wyżej pytania trzeba sobie w końcu kiedyś odpowiedzieć i wciąż odpowiadać. Realizacja powołania zaś to dojrzewanie do coraz dojrzalszych odpowiedzi.
*
Jedno z pierwszych pytań, które pojawia się na kartach Biblii brzmi: „Gdzie jesteś? (Rdz 3, 90) i pada ono w stronę Adama od Tego, który Go zna najlepiej. Możliwe, że Adam bał się na nie odpowiadać, bał się skonfrontować z dramatem, który właśnie się rozegrał, ale MUSIAŁ odpowiedzieć. To na odpowiedziach, które dajemy Bogu buduje się nasze życie – na odpowiedziach szczerych, a nie pozornych i świętoszkowatych.
A więc na początek: ważne byś się nie bał pytać i szukał odpowiedzi.
PO CO BÓG POWOŁUJE?
Jezus powołuje nas przede wszystkim do miłości i do wolności. Miłość, jako pojęcie uniwersalne, czyli dotyczące każdego, jest wpisana w nasze życie. Nie ma człowieka, który by powiedział: nie chcę być kochanym, nie chcę szacunku, nie chcę życzliwości… Przeciwnie. Każdy potrzebuje zauważenia, danego czasu, bliskości, rozmowy – czyli w pewnym sensie tego, co miłość wytwarza.
Bóg, który jest dobry, który jest Miłością - niczego poza dobrem dać nie może, bo wtedy On sam byłby sprzecznością, jakimś bezsensem. Tu upada i okazuje swoją porażkę twierdzenie, jakoby On zsyłał na człowieka zło, w postaci choroby, śmierci czy ogólnie niesprawiedliwości. Owszem, pozwala na pewne smutne, przykre czy wręcz tragiczne epizody, ale nie są one Jego zemstą. To wynik błędu czy złości człowieka. Pan jest wtedy o wiele bliżej, niż może się wydawać!
Każdy człowiek jest powołany do tego, żeby kochać i być kochanym w sposób całkowicie wolny, nie w znaczeniu egoistycznym (pomijając wszelki materialistyczny hedonizm), ale traktującym miłość jako dar Boży. A z prezentami bywa różnie. Od ludzi możemy dostać coś, co nam się nie spodoba, zawiedzie oczekiwania. Możemy (choć to niegrzeczne) nawet odmówić przyjęcia podarku. To, co pochodzi bezpośrednio z łaski Najwyższego, nigdy bublem się nie okaże.
JAK PAN BÓG POWOŁUJE?
Na pewno z pełnym szacunkiem wobec tego, kogo powołuje. Jest ogromną tragedią, gdy ktoś przez przypadek znajdzie się w małżeństwie czy w stanie kapłańskim, konsekrowanym.
Bóg wie o nas wszystko. Już przed naszym narodzeniem, Pan wiedział kto z kim, kiedy i dlaczego. Już wtedy zaplanował człowiekowi pewną ścieżkę, na której wspomniane powołanie do miłości zrealizuje. Małżeństwo, kapłaństwo czy życie zakonne to formy, które tej realizacji służą. Ze strony Boga zawsze jest to propozycja, nie przymus.
W życiu pojawiają się pewne okoliczności, wydarzenia które podpowiadają, gdzie Bóg chce mnie mieć. Ktoś, kogo Pan powołuje do kapłaństwa, czuje jakieś większe zainteresowanie sprawami Bożymi. Pociąga go życie ciche, trochę bardziej samotne, bardziej ożywione modlitwą, kontemplacją.
Natomiast porzucenie swojego powołania zawsze skutkuje nieszczęściem, czy niepełnym szczęściem. Wiadomo jednak, że Bóg to ostatnia Osoba, którą można podejrzewać o jakąś chorą zawiść, czy mściwość wobec tego, który nie chce życia według Jego planu. Pan nadal błogosławi i wspiera. Poza tym, każde powołanie jest obarczone pozytywnym balastem charyzmatów do jego podjęcia.
KOGO BÓG POWOŁUJE?
Tych, których sobie uprzednio wybrał. I nie są to bynajmniej ludzie tytularnie czy materialnie wielcy (por. 1 Kor 1, 26-28).
Pierwsi powołani przez Jezusa to ludzie bardzo prości, żeby nie rzec prości. Większość z nich pewnie nawet nie potrafiła pisać ani czytać. Byli jeszcze na długo po Wniebowstąpieniu pełni ludzkich wad, niespójności. Jednak to oni dali podwaliny Kościołowi.
Popatrzmy na Jezusa: idzie i powołuje zwłaszcza tych, którzy są już nieźle wymięci, wymieceni przez życie, przez grzech. Rozmawia z takim kandydatem, proponuje pójście za Nim. Nie ma tu żadnego nakazu. Tylko zachęta. Jezus idzie i wzywa. Idą ci, którzy chcą iść. Jednocześnie daje do zrozumienia, że iść za Nim, to zostawić wszystko. Jakby tego było mało, to jeszcze trzeba będzie nieść Krzyż. Jezus o tym wszystkim mówi. Nie ukrywa trudu, bólu, łez, odrzucenia, wyśmiewania, fałszywego oskarżania, cierpienia samotności. Ale! Za to finał będzie wspaniały. Królowanie razem z Nim! I to na wieki!
CZY WARTO?
Proste pytanie i prosta odpowiedź: pewnie, że warto: dla siebie i dla innych.
Bo nie ma Kościoła bez Sakramentów. Pan tak poukładał rzeczywistość swojego działania w świecie, że zaprosił do tego udzielania Siebie Samego człowieka. I nadal zaprasza. I będzie zapraszał. Skoro powołał do istnienia coś takiego jak Kościół, skoro obiecał, że ten Kościół będzie trwał do Jego ostatecznego przyjścia – to możemy być pełni pokoju. On jest wierny temu, co obiecał.
Powołań jest coraz mniej. Wiąże się z tym wiele czynników: kryzys rodziny, odwrócenie świata wartości do góry nogami, demografia, czasem antyświadectwo duchowieństwa, atak na dobre wartości itd. Jednak Pan jest z nami. Bóg jest także z Tobą, który czytasz ten tekst i myślisz o kapłaństwie czy braterstwie. Pozwól sobie na chwilę spokoju, oderwania od wielu spraw.
I po prostu zadzwoń, napisz. Wspólnie jakoś damy radę!