BUDZENIE ŚWIADOMOŚCI

Corruptio optimi pessismum – według starej łacińskiej sentencji – zepsucie najlepszych przybiera kształty najgorsze. W kontekście obecnej sytuacji wielu instytutów życia konsekrowanego (bardziej na zachód od Odry), wydaje się owo stwierdzenie być smutno wyraźne. Tym, co może budzić pewien niepokój jest fakt, iż niektóre procesy (o których poniżej) są widoczne także i w polskich wspólnotach zakonnych, kapłańskich.

Warto na początku krótko prześledzić pewien proces, który wchodzi już w piątą dekadę negatywnego rozwoju. Postawmy więc pytanie: co spowodowało upadek życia konsekrowanego w społeczeństwach, które jeszcze pół wieku temu były bogate w tego typu formy życia dla Jezusa i Jego Dobrej Nowiny? Należy jednak (dla uczciwości) wspomnieć, że przed chrześcijaństwem istniały pewne formy życia zakonnego, czyli ten stan jest po prostu starszy i nie dotyczy tylko kościołów chrześcijańskich. Buddyści czy hinduiści setki lat przed Chrystusem żyli według czystości, ubóstwa i posłuszeństwa (oczywiście w oparciu o swój system wierzeń). Zanim pojawili się pierwsi chrześcijańscy cenobici czy wcześniejsi anachoreci (tacy prekursorzy życia konsekrowanego), takie formy były już stosunkowo długo praktykowane. Zachwyt nad stylem życia chociażby byłego legionisty rzymskiego Pachomiusza, był przyczynkiem, dla którego mężczyźni i kobiety udawali się w osobne (często i osobliwe) miejsca, gdzie dosyć mocno budowali siebie w kontekście Ewangelii (np. Antoni z Egiptu, Paweł Pustelnik).

Mówi się, że kryterium stwierdzające prawdziwość wspólnoty jako powołanej prze Boga do istnienia są owoce. Jeśli poczytamy trochę historii wspomnianych pustelników, to owoce były wręcz spektakularne. Tym samym: ...poznacie ich po owocach (Mt 7, 20) jest namacalne, dzieje się. Odpowiadając na powyższe pytanie, sprawa wydaje się oczywista. Przyczyn upadku zgromadzeń zakonnych wydaje się być wiele, jednak można się pokusić o stwierdzenie, iż główną przyczyną takiego stanu rzeczy było zaprzestanie szukania Chrystusa. Miałem kiedyś okazję pomieszkać w pewnym klasztorze na zachodzie Europy. Po tym czasie składałem wielkie dzięki Bogu, że nie jestem tam na stałe. Tym, co dosłownie wprowadziło mnie w osłupienie była następująca sytuacja: pewnego wieczoru z grupą Polaków chcieliśmy pomodlić się przed Najświętszym Sakramentem. Owi zakonnicy byli tym faktem poirytowani. Na pytanie, kiedy oni modlą się w ten sposób, jeden z nich odpowiedział, ż to przecież nie jest obowiązkiem, więc tego nie robią. Poza tym sam styl życia również pozostawiał wiele do życzenia. Wydaje mi się, że duchowa jałowość to dobre określenie na tę sytuację. Nie dziwi zatem fakt, że powołań miejscowych nie mają w ogóle. Zasilają ich członkowie z całego świata. Nie wzięło się to oczywiście z kapelusza. Znany antropolog – Gerald Arbuckle SM w swoich pracach (m.in. Strategies for Growth in Religious Life i Out of Chaos: Reforming religious Congregations) podejmuje konkretne wnioski na temat demoralizacji zgromadzeń zakonnych. Zauważa, że życie konsekrowane uległo rewolucji kulturalnej pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Zdumiewając duża liczba osób konsekrowanych gorsząc wielu opuściła szeregi swoich zgromadzeń, wcześniej niszcząc podwaliny swoich klasztorów. Powodem tego smutnego procesu było zapewne porzucenie fundamentu, jakim jest ewangeliczny styl życia. W miejsce Pisma Świętego, Tradycji i Magisterium Kościoła podstępnie weszła dziwna tradycja azjatycka w formie wręcz przedziwnych form rekolekcji, ćwiczeń duchowych i prądów egzystencjalnych. Następnie tylnymi drzwiami do domów zakonnych weszła źle pojmowana i podawana pewna forma psychologii. Dziś już wiemy, że Freudowska psychoanaliza (stosowana bezkrytycznie) i terapia nakierowana na klienta Carla Rogersa były poważnym i przykrym w konsekwencje błędem aplikowania ich w formację zakonną. Skutek był wręcz zatrważający: zniknęło (dosłownie) kilka dużych zgromadzeń zakonnych w USA. Jeśli o tych czynników dorzucimy jeszcze znaczny upadek ducha liturgii, zamieszanie teologiczne w wielu seminariach duchownych, wykłady marksistowskie (!) prowadzone przez wykolejone zakonnice – przykry obraz wyłania się sam. Podobne trendy zaczynamy zauważać w środowiskach polskich. Jeśli konsekrowani nie nauczą się na błędach swoich poprzedników chociażby z USA, problem zapewne się rozwinie. I wiele instytutów życia konsekrowanego po prostu przestanie istnieć. Pan Bóg nie będzie marnował powołań do Jego służby.

Co zatem robić? Recepta jest banalnie oczywista: zakony muszą powrócić do autentycznego szacunku wobec Ewangelii, swoich konstytucji i ducha liturgii. Koniecznym jest położenie nacisku na wspólne życie, skromność, prawdziwe ubóstwo (nie tłumaczone nieprzywiązaniem do dóbr, ale ich nieposiadanie w ramach rozsądku oczywiście), wspólne apostolstwo i chyba najważniejsze: pokochanie swojego Zgromadzenia, szacunek do Przełożonych oraz siebie nawzajem. Bez tego (nie ma się co łudzić) wspólnota nie ma szans na odrodzenie. Czeka ją powolna stagnacja, wewnętrzne rozgoryczenie, prywata członków i w konsekwencji ostatni jej członek, który gasi światło i wszystko sprzedaje.